Ósma wieczorem. Impreza trwała
w najlepsze. Ludzie ani myśleli o tym, by się już zwijać. Wręcz przeciwnie.
Byli co raz bardziej nakręceni na dobrą zabawę i w ogóle wszystko co… zabawne. Ja
postanowiłam odpocząć nieco od tych imprezowiczów i zaszyłam się w jakimś pokoju.
Oczywiście w tym takim najładniejszym w posiadłości. A co! Zapłaciłam za to
miejsce, po części, ale zapłaciłam, więc wymagam. I taka moja uwaga dla tych wszystkich
czytających ten blog mężczyzn, jeśli myślicie, że każda dziewczyna jest wstanie
stać w butach na ośmiocentymetrowym obcasie przez kolejne dwadzieścia cztery
godziny, to się grubo mylicie Panowie.
Wracając, spokojnie sobie
siedziałam w jednym z tych najładniejszych pokoi na wielkim łóżku z chyba
jedwabną pościelą i przeglądałam jak każdy zwykły mieszkaniec tej planety
Fejsa. Aż tu nie wiadomo skąd, a przynajmniej ja tego nie wiedziałam, w
sąsiednim pokoju, a w sumie nawet to był jeden pokój, bo obok był taki, powiedzmy
taki salon, zaczęły rozmawiać ze sobą Khia i Mama Tornado. Nie wiedziałam skąd wzięła
się tutaj Mama Tornado. Szczerze, to chyba nawet nie jestem pewna czy któraś z
nas zaprosiła ją na urodziny Ory. Tak czy siak, zaczęło się od rozmowy. W sumie
typowej dla Mamy, czyli dość głośnej, ale jednak w miarę spokojnej. Co średnio
mnie to zainteresowało. A chwilę potem, dziewczyny robiły się co raz
głośniejsze. I głośniejsze. To już było nieco bardziej niepokojące. Dlatego postanowiłam
podejść do drzwi dzielących mój azyl od saloniku i trochę je po szpiegować. No
i szczerze, to nic nie zrozumiałam z tego co mówiły. Brakowało mi szklanki.
Wtedy na pewno coś bym wyhaczyła, a tak? Do kitu. Już chciałam odejść od drzwi,
ale usłyszałam krzyki. Nie wiedziałam czyje. Stanęłam tyłem do drzwi. Nieco
skulona. Dość przestraszona. I bardzo niepewna. Trochę się bałam je otworzyć.
Nie wiedziałam czego się mogę spodziewać. Co miałam zrobić? Krzyczeć?!
Uciekać?! Chronić się?! Bronic?! Później usłyszałam jakby jakieś latające
przedmioty. Robiło się co raz bardziej niebezpiecznie. Nie miałam wyjścia.
Musiałam coś zrobić. Weszłam. Do salonu.
A w tym salonie, na tej
podłodze, podłodze wyłożonej mięciutkim i czyściutkim dywanem, szarpały się
Khia i Mama Tornado. I to mocno. Bardzo mocno! Szarpały się za ciuchy. Za swoje
gładkie włosy. I za swoją wypielęgnowaną skórę. Nawet na ziemi leżała
potłuczona lampa. Taka w sumie ładna. Co oznacza, że te szarpanki, to nie byle
co. Jedynie co mi przychodziło wtedy do głowy to jedno pytanie. I co teraz? I CO
TERAZ?! Nie wiem!!! Pomocy! Potrzebuje wsparcia. Jakiegoś faceta. Psychiatra
też byłby wskazany. Ale musiałam jakoś zareagować. Przecież nie mogłam się tak
gapić. Khia mogła stracić wszystkie swoje białe zęby, a co gorsza swoje piękne czarne
włosy. Odruchowo podeszłam do nich i próbowałam je rozdzielić. Nie wiedziałam
jak mogę to zrobić. Więc się na nie rzuciłam. Stałam się trzecią w tej nierównej
walce. Najpierw któraś z nich pociągnęła mnie za ucho. Potem poczułam, że ktoś
złapał mnie za tyłek. A na dodatek ktoś zaczął łaskotać moje wrażliwe łydeczki.
Po tym kilku sekundowym tarmoszeniu wylądowałam na kanapie. Całe szczęście, że
na kanapie. A nie na stoliku obok, albo za oknem. Byłam totalnie ogłuszona i
nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic zrobić. Jakby totalnie wypadł mi mózg z
głowy. I nic. Ani wstać. Ani siedzieć. Ani nawet nie wiadomo, jak to wszystko
trzeba było zrobić. Usłyszałam tylko jakiś klaps. KLAPS! Jakoś tak. I potem
jakby ktoś upadł na podłogę. BAM! I upadł. A potem chyba zobaczyłam przed
swoimi oczami Mamę Tornado. Chyba, bo widziałam czerwone usta i blond grzywę,
więc to chyba była ona. A Ona złapała mnie za ramiona i postawiła przede mną.
„Wiesz, że nie wolno wtrącać się w nie swoje sprawy!!!” Najpierw mnie spoliczkowała.
„A TO ZA TO, ŻE PODNIOSŁAŚ NA MNIE SWOJĄ ZASRANĄ ŁAPĘ!” I walnęła mnie chyba w
nos. Z tego co pamiętam. Bo niewiele zapamiętałam. Ostatnia pewną rzeczą było
to, że jak się złapałam za ten nos, to miałam krew na rękach. A potem… pewnie zemdlałam.
Czas bliżej nieokreślony. Nieco zamroczona
obudziłam się na kanapie w naszym burdelowym salonie. Na dodatek wszystko mnie
bolało. Od przedziałka, aż po czubek dużego palca u mej lewej stopy. Próbowałam
wstać, ale jedynie co mi się udało, to zmienić swoją pozycję z leżącej na siedzącą.
Nie miałam na nic siły, ani tym bardziej ochoty. Jedynie co byłam wstanie zauważyć,
a dokładnie to usłyszeć, to cisza. Przytłaczająca. I piętnująca. Nikogo nie
było wokół. Tylko ja. Spojrzałam na zegarek. Trzecia w nocy. No nieźle mnie ta
Mama urządziła. Po chwili kontemplacji nad tym faktem, próbowałam przypomnieć
sobie co takiego się stało na tych urodzinach i… I ni w ząb nic nie pamiętałam.
To chyba już trzeci raz kiedy nic nie pamiętam i nie wiem co się działo ze mną
przez kilkanaście ostatnich godzin. Bardzo nieprzyjemne uczucie. „Spokojnie,
jeszcze żyjesz”. Zza ściany wyszła Felicity. Mój niepisany anioł strój. Jak
zwykle piękny i seksowny. Ubrany w czarą sukienkę na grubych ramiączkach
sięgającą jej do połowy ud i jeszcze z prostokątnym dekoltem. Także wspaniała
kreacja. A na stopach klasyczne czarne połyskliwe szpileczki. Od razu w myślach
zapytałam co się stało i dlaczego tak wszystko mnie boli. „Mama Tornado
nieźle ciebie poturbowała. Podobno „zakłóciłaś” jej rozmowę z Khią”. Felicity
przyniosła na srebrnej tacy szklankę wody oraz mokry okład, pewnie na moją
głowę, albo na nos, albo na to i na to, a ona sama, usiadła naprzeciwko mnie. „Na
szczęście nikt z gości nie zauważył tego incydentu i wszystko jakoś dziewczyny
zatuszowały. Gdyby nie one, to te urodziny zamieniłyby się w medialną
katastrofę”. To mnie trochę uspokoiło, choć byłam też ciekawa co się działo z
Khią. „Spokojnie. Jest cała. To nie pierwszy raz kiedy spotyka ją coś takiego”.
Ta informacja już nie była taka uspokajająca, ale i tak poczułam się nieco
lepiej. „Nie traktuj tego co teraz powiem, jako poradę czy coś w tym stylu, ale
musisz coś tym zrobić. To już drugi raz kiedy ona doprowadza ciebie i
dziewczyny do takiej sytuacji”. Felicity położyła swoją dłoń na mojej dłoni. „…
I do takiego stanu”. Co prawda, to prawda. Co może się stać za tym „trzecim
razem”? Wpadnę w śpiączkę? Stracę rękę? Stracę czucie? Stracę życie? Nie wiem. „Może
nie jestem najbardziej wiarygodną tutaj osobą, ale możesz na mnie liczyć”.
Uśmiechnęła się. Wzięła swoją dłoń. I wstała. „Pozwolisz, że wrócę do siebie. A
ty przemyśl to. Napij się wody. I przyłóż to sobie do głowy. Powodzenia!” Odparła Felicity
dając mi ten okład w dłoń. I sobie poszła. A ja zostałam w tym salonie
z zimnym ręcznikiem w łapie, szklanką gazowanej wody na stole i
swoimi myślami w mojej pustej głowie.