Czułam jakbym rodziła się
na nowo. Idąc tymi bordowymi korytarzami pełnych roślin doniczkowych i tych obrazów
pięknych kobiet, zdawałam się wędrować po zupełnie nowych ścieżkach poznania.
Wydawały się mówić mi najpiękniejsze na słowa na świecie. Sława. Bogactwo.
Szyk. Klasa. Istna iluminacja. Istne olśnienie. Nie wiem kim były, ale na pewno
były dla kogoś ważne, skoro trafiły na tę ścianę, oprawione w pozłacane,
barokowe ramy. Każda z nich była inna, była inaczej ubrana. Jedna miała pawie
piórka na głowie, inna krzykliwe okulary przeciwsłoneczne, a jednak wszystkie
razem tworzyły jedną wspólną całość. W istocie nie wiedziałam czego chciałam
jako młoda dziewczyna, ale gdyby to miało być tym właśnie celem do którego będę
dążyć, to nie mam nic przeciwko. To jest geneza mojego nowego życia. Cokolwiek
to wszystko będzie znaczyć.
Gdy zeszłyśmy na sam parter
tego wielkiego domu, moim oczom ukazał się równie wielki salon. Był w podobnym
kolorze co pokój mojej tajemniczej towarzyszki. Ciemno czerwone i już nieco
zużyte kanapy. Dziwny i bezkształtny kryształowy stolik, który przypominał
jakaś ekstrawagancką rzeźbę prosto z atelier Pani Mariny Abramović, a na nim
jakieś współczesne tanie świerszczyki i klasyczne wydania Playboya. Dwie półki zupełnie
przypadkowych książek, między innymi „Pięćdziesiąt twarzy Grey’a”, kilka
książek Marthy Stewart oraz „Majsterkowanie dla opornych”. I jeszcze do tego
masa wielokolorowych gadżetów, nie tylko tych erotycznych, ale i takich
typowych. Tam wazonik ze sztucznymi słonecznikami. A tam jakiś mały czerwony zegarek.
I na ścianie jakieś bezimienne bazgroły już bez ekskluzywnych ramek. I
pomyśleć, że to wszystko zostało kupione w Ikei. Raczej na kredyt, ale kogo tam
to obchodzi. W tle leci Grimes i jej „Genesis”. Robi się coraz bardziej absurdalnie.
Gdy po chwili podeszłyśmy
do kanap zauważyłam, że na siedzą na nich jeszcze dwie dziewczyny. To pewnie o
nich wspomniała kruczoczarna dama. „No spójrz, to jest Ory, przypominasz
już sobie?” Idealnie niebieskie oczy. Prawie idealnie biała skóra. Długie blond
włosy, które sięgały aż do jej lędźwi, a mierzyły nieco wyżej, niż czubek jej
dość okrągłej twarzyczki dzięki intensywnie skołtunionej reszcie jej
świetlistego włosia. Na dodatek w tym kołtuniku gnieździły się wielobarwne kwiaty
oraz sztuczne motyle, które zwykle wieszało się
jako ozdoby na firanki. Poza tym, miała też na sobie jakiś przypadkowy szary
T-shirt oraz majteczki, ale nie byłam na tyle ordynarna i wulgarna, aby „tam”
spojrzeć. „Heeej. To ja! Oriana! Twoja Ory. Pamiętasz?” Nawet nie mogłam
powiedzieć, że nie. Pokiwałam więc głową, aby jej przytaknąć. „Spójrz, tutaj
obok siedzi Humphrey”. Ciemna czekoladowa skóra. Wyraziste kości policzkowe. Dość
duże brązowe oczy. Ogromne murzyńskie usta. Idealnie okrągłe i napuszone afro.
Piękny biust wylewający się z jej moro podkoszulka. „Siemaneczko prosto z
Teksasu Kochanie”. Było przyjemnie. Wszystko zdawało się mieć ręce i nogi. Wtem
do salonu weszła jeszcze jedna dziewczyna. „Hej, Anal! To Analsandrea. Zobacz!
Upiekła dla ciebie ciasteczka”. Szczupła. Smukła twarz. Matowa karnacja. Długie
nieco potargane i iście metalicznie srebrne włosy. Jej cała prawa ręka była
pokryta najróżniejszymi tatuażami. „Uspokój się Georgiano, kupiłam je w sklepie
po drugiej stronie”. Najwidoczniej Analsandrea pochodziła z południa, bo można
było usłyszeć z jej ust lekki hiszpański akcent. „No i to jest nasza
Analasandrea, zawsze miła i uprzejma. Usiądź sobie na kanapie Kochanie”. Jak
brunetka poprosiła, tak też zrobiłam. Usiadłam pomiędzy blondynką z mojej lewej
i Humphrey z prawej. Nie wiedziałam co mogę jeszcze zrobić w takiej sytuacji, czując
skrępowanie z prawej strony oraz przytłoczenie z mojej lewej.
„To skoro jesteśmy wszystkie
razem trzeba to uczcić wspólnym zdjęciem”. Odparła brunetka nadal stając i
czekając za siwą laską, aż ta stanie obok kanapy na której siedziałyśmy.
„Słuchaj Monique, on ciebie zaślepia, tymi swoimi kłamliwymi oczętami,
rozumiesz?” Po chwili bezmyślnego wgapiania się w program Miss De Parisy
na idealnie płaskim telewizorze brunetka postawiła pod nim swój równie plaskaty
i nowoczesny telefon, i stanęła z kanapą wraz siwą Anal. „A ja jestem Khia”. Usłyszałam
tylko dźwięk migawki i chyba… Umarłam… A może i nie?