piątek, 10 marca 2017

ODCINEK#7 (7.2)

               Ósma wieczorem. Impreza trwała w najlepsze. Ludzie ani myśleli o tym, by się już zwijać. Wręcz przeciwnie. Byli co raz bardziej nakręceni na dobrą zabawę i w ogóle wszystko co… zabawne. Ja postanowiłam odpocząć nieco od tych imprezowiczów i zaszyłam się w jakimś pokoju. Oczywiście w tym takim najładniejszym w posiadłości. A co! Zapłaciłam za to miejsce, po części, ale zapłaciłam, więc wymagam. I taka moja uwaga dla tych wszystkich czytających ten blog mężczyzn, jeśli myślicie, że każda dziewczyna jest wstanie stać w butach na ośmiocentymetrowym obcasie przez kolejne dwadzieścia cztery godziny, to się grubo mylicie Panowie.

Wracając, spokojnie sobie siedziałam w jednym z tych najładniejszych pokoi na wielkim łóżku z chyba jedwabną pościelą i przeglądałam jak każdy zwykły mieszkaniec tej planety Fejsa. Aż tu nie wiadomo skąd, a przynajmniej ja tego nie wiedziałam, w sąsiednim pokoju, a w sumie nawet to był jeden pokój, bo obok był taki, powiedzmy taki salon, zaczęły rozmawiać ze sobą Khia i Mama Tornado. Nie wiedziałam skąd wzięła się tutaj Mama Tornado. Szczerze, to chyba nawet nie jestem pewna czy któraś z nas zaprosiła ją na urodziny Ory. Tak czy siak, zaczęło się od rozmowy. W sumie typowej dla Mamy, czyli dość głośnej, ale jednak w miarę spokojnej. Co średnio mnie to zainteresowało. A chwilę potem, dziewczyny robiły się co raz głośniejsze. I głośniejsze. To już było nieco bardziej niepokojące. Dlatego postanowiłam podejść do drzwi dzielących mój azyl od saloniku i trochę je po szpiegować. No i szczerze, to nic nie zrozumiałam z tego co mówiły. Brakowało mi szklanki. Wtedy na pewno coś bym wyhaczyła, a tak? Do kitu. Już chciałam odejść od drzwi, ale usłyszałam krzyki. Nie wiedziałam czyje. Stanęłam tyłem do drzwi. Nieco skulona. Dość przestraszona. I bardzo niepewna. Trochę się bałam je otworzyć. Nie wiedziałam czego się mogę spodziewać. Co miałam zrobić? Krzyczeć?! Uciekać?! Chronić się?! Bronic?! Później usłyszałam jakby jakieś latające przedmioty. Robiło się co raz bardziej niebezpiecznie. Nie miałam wyjścia. Musiałam coś zrobić. Weszłam. Do salonu.

A w tym salonie, na tej podłodze, podłodze wyłożonej mięciutkim i czyściutkim dywanem, szarpały się Khia i Mama Tornado. I to mocno. Bardzo mocno! Szarpały się za ciuchy. Za swoje gładkie włosy. I za swoją wypielęgnowaną skórę. Nawet na ziemi leżała potłuczona lampa. Taka w sumie ładna. Co oznacza, że te szarpanki, to nie byle co. Jedynie co mi przychodziło wtedy do głowy to jedno pytanie. I co teraz? I CO TERAZ?! Nie wiem!!! Pomocy! Potrzebuje wsparcia. Jakiegoś faceta. Psychiatra też byłby wskazany. Ale musiałam jakoś zareagować. Przecież nie mogłam się tak gapić. Khia mogła stracić wszystkie swoje białe zęby, a co gorsza swoje piękne czarne włosy. Odruchowo podeszłam do nich i próbowałam je rozdzielić. Nie wiedziałam jak mogę to zrobić. Więc się na nie rzuciłam. Stałam się trzecią w tej nierównej walce. Najpierw któraś z nich pociągnęła mnie za ucho. Potem poczułam, że ktoś złapał mnie za tyłek. A na dodatek ktoś zaczął łaskotać moje wrażliwe łydeczki. Po tym kilku sekundowym tarmoszeniu wylądowałam na kanapie. Całe szczęście, że na kanapie. A nie na stoliku obok, albo za oknem. Byłam totalnie ogłuszona i nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic zrobić. Jakby totalnie wypadł mi mózg z głowy. I nic. Ani wstać. Ani siedzieć. Ani nawet nie wiadomo, jak to wszystko trzeba było zrobić. Usłyszałam tylko jakiś klaps. KLAPS! Jakoś tak. I potem jakby ktoś upadł na podłogę. BAM! I upadł. A potem chyba zobaczyłam przed swoimi oczami Mamę Tornado. Chyba, bo widziałam czerwone usta i blond grzywę, więc to chyba była ona. A Ona złapała mnie za ramiona i postawiła przede mną. „Wiesz, że nie wolno wtrącać się w nie swoje sprawy!!!” Najpierw mnie spoliczkowała. „A TO ZA TO, ŻE PODNIOSŁAŚ NA MNIE SWOJĄ ZASRANĄ ŁAPĘ!” I walnęła mnie chyba w nos. Z tego co pamiętam. Bo niewiele zapamiętałam. Ostatnia pewną rzeczą było to, że jak się złapałam za ten nos, to miałam krew na rękach. A potem… pewnie zemdlałam.

 Czas bliżej nieokreślony. Nieco zamroczona obudziłam się na kanapie w naszym burdelowym salonie. Na dodatek wszystko mnie bolało. Od przedziałka, aż po czubek dużego palca u mej lewej stopy. Próbowałam wstać, ale jedynie co mi się udało, to zmienić swoją pozycję z leżącej na siedzącą. Nie miałam na nic siły, ani tym bardziej ochoty. Jedynie co byłam wstanie zauważyć, a dokładnie to usłyszeć, to cisza. Przytłaczająca. I piętnująca. Nikogo nie było wokół. Tylko ja. Spojrzałam na zegarek. Trzecia w nocy. No nieźle mnie ta Mama urządziła. Po chwili kontemplacji nad tym faktem, próbowałam przypomnieć sobie co takiego się stało na tych urodzinach i… I ni w ząb nic nie pamiętałam. To chyba już trzeci raz kiedy nic nie pamiętam i nie wiem co się działo ze mną przez kilkanaście ostatnich godzin. Bardzo nieprzyjemne uczucie. „Spokojnie, jeszcze żyjesz”. Zza ściany wyszła Felicity. Mój niepisany anioł strój. Jak zwykle piękny i seksowny. Ubrany w czarą sukienkę na grubych ramiączkach sięgającą jej do połowy ud i jeszcze z prostokątnym dekoltem. Także wspaniała kreacja. A na stopach klasyczne czarne połyskliwe szpileczki. Od razu w myślach zapytałam co się stało i dlaczego tak wszystko mnie boli. „Mama Tornado nieźle ciebie poturbowała. Podobno „zakłóciłaś” jej rozmowę z Khią”. Felicity przyniosła na srebrnej tacy szklankę wody oraz mokry okład, pewnie na moją głowę, albo na nos, albo na to i na to, a ona sama, usiadła naprzeciwko mnie. „Na szczęście nikt z gości nie zauważył tego incydentu i wszystko jakoś dziewczyny zatuszowały. Gdyby nie one, to te urodziny zamieniłyby się w medialną katastrofę”. To mnie trochę uspokoiło, choć byłam też ciekawa co się działo z Khią. „Spokojnie. Jest cała. To nie pierwszy raz kiedy spotyka ją coś takiego”. Ta informacja już nie była taka uspokajająca, ale i tak poczułam się nieco lepiej. „Nie traktuj tego co teraz powiem, jako poradę czy coś w tym stylu, ale musisz coś tym zrobić. To już drugi raz kiedy ona doprowadza ciebie i dziewczyny do takiej sytuacji”. Felicity położyła swoją dłoń na mojej dłoni. „… I do takiego stanu”. Co prawda, to prawda. Co może się stać za tym „trzecim razem”? Wpadnę w śpiączkę? Stracę rękę? Stracę czucie? Stracę życie? Nie wiem. „Może nie jestem najbardziej wiarygodną tutaj osobą, ale możesz na mnie liczyć”. Uśmiechnęła się. Wzięła swoją dłoń. I wstała. „Pozwolisz, że wrócę do siebie. A ty przemyśl to. Napij się wody. I przyłóż to sobie do głowy. Powodzenia!” Odparła Felicity dając mi ten okład w dłoń. I sobie poszła. A ja zostałam w tym salonie z zimnym ręcznikiem w łapie, szklanką gazowanej wody na stole i swoimi myślami w mojej pustej głowie.