piątek, 20 stycznia 2017

ODCINEK#2 (2.1)

              Obudziłam się. Nadal żyłam. I niestety nie napawało mnie to zbytnim szczęściem.

To samo miejsce. Ten sam pokój. Ta sama kanapa. To samo dziwnie lepkie uczucie. Nie mogłam przeleżeć tak kolejnego dnia. Tak jak byłam ubrana, wybrałam się na pieszą wycieczkę krajoznawczą.

Gdy opuściłam swój pokój, jeśli mogę tak go nazwać, siłą rzeczy znalazłam się na korytarzu, korytarzu wyłożonym prawdziwym czerwonym i aksamitnym hotelowym dywanem i szłam nim, dopóki nie natknęłam się na pokój z lekko uchylonymi drzwiami. Nie wiem czemu postanowiłam do niego zajrzeć. Najpierw czubek głowy. Potem cała. A za nią poszła szyja. I na koniec reszta ciała. Pokój był krwiście czerwony, począwszy od sufitu, ścian i podłóg, aż po dekoracje i świeży bukiet róż w półprzeźroczystym wazonie. Do tego jeszcze praktycznie wszystkie najważniejsze jego elementy, czyli łóżko, toaletka, komoda i nawet sam pokój były w kształcie koła. Zakręcona osoba musi w nim mieszkać. W radiu śpiewała zapętlona Britney i jej „Gimme More”.


Po chwili rozkojarzenia, moją uwagę przykuło coś, co znajdowało się z tyłu okrągłego pokoju uciech. Ewidentnie to było coś okrągłego, bo było to zakryte czerwoną zaokrąglaną kotarą. Jak jakaś głupiutka dziewczynka z horrorów klasy B, podeszłam do kotarki, złapałam ją i rozsunęłam. Oniemiałam. Rura. Do tańca. A na niej tańczyła jakaś Pani. Wysoka. O jasnej skórze. Czarne krótkie włosy w kształcie boba. I to przepiękne szczupłe ciało. Idealnie wyrzeźbione z kości oraz skóry i przyodziane w intensywnie czarny koronkowy stanik oraz opinające jej soczyste pośladki czarne figi. Była przepiękna i trochę przerażająca zarazem. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknej kobiety jak ona. Nagle tajemnicza kruczoczarna dama zorientowała się, że patrzę się na nią niczym napalony facet po czterdziestce. „Cześć Elodie”. Speszyłam się. „Pozwolisz, że skończę i zaraz pogadamy, ok?” Jeszcze bardziej chciałam się schować, gdziekolwiek. Chciałam uciekać, ale coś mnie powstrzymywało. Może to chęć sprawdzenia skąd zna moje głupie imię. Cokolwiek to było, miało tę moc.

Po chwili kobieta zeszła z rury i nałożyła na siebie czarny przeźroczysty szlafroczek, który leżał sobie swobodnie na eleganckim dwuosobowym fotelu w stylu wiktoriańskim zrobionym z ciemnowiśniowego drewna oraz tapicerki w ciemnoczerwone róże stojącym w rogu tego pokoju. „Usiądź proszę”. Uśmiechnęła się do mnie, gdy sama zajęła miejsce na wspomnianej sofie. „Nie musisz się mnie bać. Nie jestem najgorsza z tych wszystkich tutaj”. Byłam speszona, ale to już wiedziałam wcześniej. Podeszłam bliżej. I bliżej. I jeszcze bliżej. Usiadam na fotelu. Takim samym jak kanapa. Naprzeciwko tajemniczej kobiety. „Więc to ty jesteś Elodie, Elodie Coitueures.” Przytaknęłam. „Inteligentna. Cicha. Zabójczo śliczna”. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. „Och, no przecież”. Kobieta sięgnęła po elegancką filiżankę herbaty, która stała na czarnym stoliku kawowym znajdującym się pomiędzy nami. Napiła się. Odłożyła filiżankę na miejsce. „Mam wiele imion, ale wszyscy znają mnie tylko pod jednym…” Nie wiedziałam co to może oznaczać. „Mów mi Felicity”. Wyciągnęła swoją smukłą i eteryczną dłoń. Nie odrzuciłam jej. Uścisk prezesowej. Poczułam się nieco bezpieczniej. „Pewnie jesteś ciekawa co to za miejsce i co ty w ogóle tutaj robisz, prawda?” Nieśmiało jej przytaknęłam. „A więc, moja droga…” W niecierpliwości czekałam na odpowiedź. „To jest burdel. I niestety, ale nie wiem skąd się tu wzięłaś”. Na to chyba nie byłam przygotowana. Nawet to, że nikt nie jest wstanie powiedzieć mi dlaczego tu jestem, nie było tak wstrząsające jak słowo „burdel”. „Wszystkie jesteśmy tutaj prostytutkami, choć szczerze to jakoś ostatnio zrobiło się tutaj nader spokojnie”. Teraz rozumiałam skąd tyle tutaj czerwieni. Skoro to jest dom publiczny, to pewnie jest też tutaj jakaś burdel mama, tak sobie pomyślałam. „Zgadza się”. Zdziwiłam się, bo przecież nic nie powiedziałam. „To też się zgadza”. Już myślałam, że wszystko jest na dobrej drodze ku normalności, ale chyba się bardzo myliłam. „Spokojnie, to normalne, przynajmniej w twoim przypadku”. Nie rozumiałam, co się w ogóle dzieje. Moje szare oczy otwierały się coraz szerzej. Chciałam uciekać stąd gdzie pieprz rośnie. „Elodie”. Felicity spojrzała na mnie opiekuńczym wzrokiem. „Spójrz mi w oczy”. Spojrzałam. Choć bałam się co tam mogę zobaczyć. „Wiem, że nie mówisz. I to nie jest twoja wina. Tak po prostu jest. I tyle”. Uspokoiłam się nieco, choć nadal miałam ochotę chwycić nogi za pas i wiać. „A wracając do naszej mamy…” Kobieta zamilkła i zaczęła niespokojnie nasłuchiwać. „Ocho, Mama Tornado idzie korytarzem”. To pewnie ona. Felicity wstała z kanapy i przybliżyła swoje ucho do drzwi. „Idzie tu! Chodź”. Podeszła do mnie i złapała subtelnie za rękę. „Zobaczymy się później. Powodzenia”. Felicity otworzyła drzwi swojego pokoju i wyrzuciła mnie z niego wprost na sam korytarz tego czerwonego przybytku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz