piątek, 3 marca 2017

ODCINEK#7 (7.1)

              Chyba jeszcze nie wspomniałam, ale tutaj w Los Angeles jest prawdziwie gorące i słoneczne lato. A skoro pogoda sprzyja to przydałoby się urządzić jakieś przyjęcie. I akurat dzisiaj, czyli dwunastego sierpnia 2016 roku, w ramach tego wprost idealnego lata, swoje urodziny obchodzi Ory. Osiemnaste urodziny. Co prawda to nie są dwudzieste pierwsze urodziny, tak ważne dla każdego amerykańskiego nastolatka z kontem na Instagramie, ale jednak nasza słodka Ory jest co raz bardziej stara i nie ma czego ukrywać, ale powoli będzie musiała się żegnać z sielskością i radością swojej niewinnej młodości…

               Ta, jasne! Co ja opowiadam! Mam dopiero szesnaście lat. Co ja mogę wiedzieć o tej mitycznej dorosłości, która jest taka poważna i… poważna. Olejcie to. Bądźcie młodzi i szczęśliwi. Na zawsze! Bez względu na swój wiek. Można być wieczną dwudziestką-piątką. Na pograniczu młodości i dorosłości. A nawet można być wiecznym dzieckiem, któremu się coś ciągle nie podoba. Niektórzy teoretycznie poważni i dorośli panowie w garniturach zachowują się jak totalne dzieciaki. No niestety…

              A wracając do sedna dzisiejszego wydarzenia. Dzisiaj urządzamy dla Ory przyjęcie urodzinowe. Na szczęście nie u nas. Nie w naszym pięknym i cudownym burdelu, który tak kochamy i uwielbiamy. Tylko w specjalnym „imprezowym domu”. Na wzgórzach Hollywood. Tak, tak. To nie jest żaden żart. Z tego co wiem, to Khia załatwiła to piękne miejsce specjalnie na tą okazję. W gwoli wyjaśnienia, imprezowy dom, to taki dom, który można wynająć na kilka dni. Taka chata oferuje pełne luksusy, jakie nie śnią się zwykłym ludziom, a tym bardziej nastoletnim prostytutkom. Dla przykładu, w naszej idealnej imprezowej rezydencji jest kilka dużych sypialni i łaźni, dla tych bardziej kochliwych imprezowiczów. Do zestawu dołącza taras z basenem oraz z widokiem na całe LA. Podobno widok wieczorem jest jeszcze bardziej zniewalający niż za dnia. A na dodatek na tym tarasie bar z najróżniejszymi alkoholami z całego świata i najbardziej kalorycznymi przekąskami na zachodnim wybrzeżu. Jeśli wam jeszcze mało, droga dziewczyno i drogi chłopaku, za barem stanie przystojny barman z odsłoniętym torsem lub urodziwa barmanka z ogromnymi silikonowymi piersiami zakrytym najmniejszym bikini dostępnym na Amazonie. No i tak mniej więcej to wygląda. Zazdro, co nie?
              Wracając jednak to meritum. Nieoficjalnie przyjęcie zaczęliśmy w południe. Bo oficjalnie zacznie się wtedy, gdy Ory przybędzie do wspomnianej posiadłości, a może to chwilę zając, tym bardziej, że sama solenizantka nie wie o tej imprezie. Co do gości, zostali zaproszeni tylko najbliżsi przyjaciele… z Facebook’a oczywiście, zarówno z Ory, jak i każdej z nas osobna. No oprócz mnie, bo go jeszcze nie założyłam. Dokładnie zaprosiłyśmy jakieś dwieście pięćdziesiąt osób. Każdy z gości miał ubrać się w strój kąpielowy, najlepiej w jakiś kwiatowy motyw. A jeśli tak owego nie mieli, to powinni przynieść jakikolwiek kwiat, byle był widoczny na ich wydepilowanych ciałach. Do tego jeszcze wielkie i kiczowate dmuchane basenowe zabawki w kształcie łabędzi czy różowych donatów pływające po wodnej tafli, aby było na czym robić zdjęcia w wodzie. Roznegliżowani barmani i barmanki gotowi do przelewania strumieni alkoholu. No i muzyka. Bo bez niej nie ma żadnej dobrej imprezy. Przy takiej okazji jak impreza urodzinowa na basenie, jednej nie może zabraknąć. Ulubionej piosenki naszej słodkiej solenizantki, czyli „My Neck My Back” autorstwa Khii. Ale nie tej naszej, tylko takiej czarnoskórej.


Impreza się rozkręcała coraz bardziej. Wraz z godziną czwartą po południu wszyscy najważniejsi goście już się pojawili i popijali kolorowe drinki, tańcząc w rytm muzyki albo rozmawiając z innymi zaproszonymi osobistościami. A wśród tych wszystkich „osobistości” byli na przykład NeNe Leakes, ta taka fajna pani z „Fashion Police”, dzieciaki z „#RichKids of Beverly Kids”. Nawet Jimmy był. Cały i zdrowy ku mojej radości. I siostry Anal. Tak, tak. Anal ma siostry. Dokładnie to trzy. Wszystkie blondynki. Wszystkie o nieco ciemniejszej skórze. Analloberta. Najniższa i najszczuplejsza ze wszystkich sióstr. Analobellah. Równa wzrostu Anal. Jej czoło zakrywała grzywka w stylu Taylor Swift z czasów płyty „Red”. I Analaxandra. Powiedzmy… grubokoścista. Taki to tercet egzotyczny. Nawet z dużym zainteresowaniem wysłuchałam ich rozmowy z naszą trójką, to jest mną, Khią i Humphrey. Gadały o jakiś modowych pierdołach. Ale muszę przyznać, że siostry Anal są bardzo sympatyczne. Polubiłam je. Mam nadzieję, że będziemy miały więcej okazji do spojrzenia sobie prosto w nasze imigranckie oczy.

Nadal jednak nie było śladu najważniejszego gościa dzisiejszego przyjęcia, czyli Ory. Tak jak podejrzewałyśmy, wraz z wybiciem na lokalnych zegarkach wspomnianej już przez mnie godziny czwartej, solenizantka mogła pojawić się w każdej chwili. A skoro zaczęłam o niej mówić, to znaczy myśleć, to właśnie w tym momencie ujrzałam ją w drzwiach wejściowych na taras tego pięknego domu. Ach ten blask bijący z jej twarzy o jasnej karnacji. Wyglądała niczym morska bogini, która właśnie wyszła z idealnie niebieskiej wody. Ten dla Ory typowy kołtun nagle stał się równą i piękną blond kulą idealnie moszczącą się na czubku jej głowy. Taka blond Amy Winehouse. Tylko taka która nie pali i nie ćpa byle gdzie. Niedbale wpięte kwiaty i motyle znalazły swoje zasłużone miejsca. Kwiaty wokół kuli, tak by stworzyły wianek takiej rusałki i zakryć ewentualną linię, że tak powiem, styku kuli z głową właścicielki. A motyle, dokładnie to dwa, na czubeczku owej kuli. Co do reszty stylizacji, to miała na sobie perłowo białe bikini, oczywiście idealnie leżące na jej świetlistym ciałku, oraz kardigan z półprzeźroczystej siateczki w ogromne kolorowe motyle. A do tego jeszcze odsłaniające jej filigranowe stópki kryształowe pantofelki, które mieniły się całą feerią barw. „Solenizantka wstąpiła na tarasy, baby!” Wszyscy spojrzeli w jej stronę. Wszystkie dwieście pięćdziesiąt par hollywoodzkich oczu. Nikt nie mógł oprzeć się spoglądaniu na Orianę. Jakby ktoś to zrobił, to myślę, że od razu by upomniałaby się o atencję dla swojej osoby. Nie tylko było widać, że jest królową dzisiejszej imprezy, ale też czuć. Ten blask. Nieźle dostałam nim po mordce.

Cała nasza czwórka nie mogła wyjść z zachwytu. Ory wyglądała jak jeszcze nigdy dotąd. Jeśli tak właśnie wygląda dorastanie to ja też tak chcę. Tu i teraz. Natychmiast! I nic, ani nikt nie zmieni mojego zdania. „I co powiecie? Nie przesadziłam trochę?” „Skądże, wyglądasz super”. Szczerzę mówiąc, to chyba Khia tak naprawdę nie sądziła. Na jej miejscu też bym była nieco zazdrosna. Żeby wyglądać lepiej niż „ja”?! Toż to istna zbrodnia przeciwko mojej skromnej osobie. Co w skrócie oznacza poważne wykroczenie. „Jestem z ciebie dumna. Dorastasz kochanie!” Nie można było odmówić prawdy słowom Humphrey. Przynajmniej ja mogę się z nimi zgodzić. Słodka Oriana zamienia się w seksowną królewnę nabrzeżnych dyskotek, zarazem pozostając niedostępną blond syreną, która każdego poranka wraca do wód oceanu z tych pełnych alkoholu imprez. Fajnie… Co prawda nie mogłam powiedzieć jej nic miłego, ale próbowałam tak pokazać tą radość z jej szczęścia swoimi oczami, że chyba oślepłam albo złapałam z nią dobry kontakt, że nic nie musiałam mówić. A DJ zapuścił bit „Tambourine” Eve, więc nie mogłyśmy się oprzeć i ruszyłyśmy na parkiet. Całą naszą piątką.



I w tym momencie powinnam kontynuować historię, ale pozwolicie, że ciąg dalszy nastąpi dopiero w kolejnym odcinku. Także, do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz