piątek, 24 lutego 2017

ODCINEK#6

               Ostatniej nocy zastanawiałam się jak to się stało, że tutaj jestem. Pewnie myślicie, że robię to ciągle, prawda? No muszę was rozczarować, ale tak jednak nie jest. Powinnam chyba myśleć o tym ciągle. W nieskończoność. Rozważać wszystkie możliwości dwa, trzy, a nawet i cztery razy. A ja robię to tylko nocą. Kiedy nikt nie widzi. Kiedy nikt nie czuje. Kiedy nikt nie pyta. I tak sobie wyobrażam swoją przeszłość. Raz, że byłam adoptowaną córką Brandżeliny i przez ich rozwód musieli się mnie pozbyć. Albo innym razem, że to tylko sen i na pewno się nie długo obudzę. To akurat najmniej atrakcyjna wizja. A jeszcze innym, że jest to moje drugie życie. Tylko jakoś załapałam się już na jej późniejszą fazę. I tak szczerze, to w ogóle chyba mnie to nie obchodzi. Co zmieni w moim już i tak popieprzonym życiu wiedza na temat mojej przeszłości. Może była do kitu. Może była przepełniona narkotykami i… no i właśnie tym co teraz przerabiam w pewien sposób. A może i było super. Może byłam wielką gwiazdą. Na przykład Marylin Monroe. Albo jej mniej znaną naśladowczynią Jayne Mansfield. Po co ja nad wszystkim rozmyślałam. Sama już nie wiem. Po chwili zamknęłam oczęta i powiedziałam nara…

             A obudził mnie świt. Świt intensywnie pomarańczowego i idealnie okrągłego słońca na błękitnym niebie. Cudowny był. Mogłabym tak na niego patrzeć w nieskończoność… Już chciałam wrócić sobie do błogiego snu, gdyż tu nagle dopadła mnie druga pobudka. Dziewczyny. Ory, Humphrey i Anal. Wydzierały się z samego salonu, który był na parterze naszego pięknego pałacu w iście wiktoriańskim stylu. A oto ich przykładowe okrzyki. „Rusz się!” „Śniadanie wystygnie, chodź tutaj i idziemy”. Albo moje ulubione. „… dupy nie będą za tobą czekać w nieskończoność”. No cóż. Nie miałam wyboru. Ruszyłam się. Wstałam z łóżka. Ubrałam się. Normalnie i typowo. Jak na młodą dziewczynę przystało. I zeszłam na dół. A tam dowiedziałam się, że się źle ubrałam. „Elodie, co to ma być? Idziemy w miasto do cholery. Musimy ciebie jakoś odpicować”. Oparła Humprey. „Zobaczę czym mam jakieś czarne róże. Będą idealnie korespondowały z twoją cudowne jasną cerą”. Powiedziała leniwie Anal trzymając w ręku papierosa. I wróciłyśmy na górę. W drodze do mojego pokoju zorientowałam się też, że jak dziewczyny wcześniej mówiły o tych dupach, to miały na myśli męskie dupy. A to dupa rzadka w naszych progach. A przynajmniej tak mi się wydawało.

            Gdy już wszystkie cztery weszłyśmy do mojego pokoju, Ory zajrzała na mojego „nie mojego” laptopa i zarzuciła bit. Konkretnie Charli XCX „Break The Rules” i się zaczęło.




Poszukiwanie odzieżowego złotego graala. Humphrey wraz z Anal weszły do mojej garderoby i zaczęły grzebać w materiałach. W istocie mogło to trwać zbyt długo, nie mam tak ogromnej ilości ciuchów, nawet w porównaniu do minimalistycznej Anal, dlatego po chwili wróciły do mnie i Ory z kilkoma propozycjami dla skromnej „moi” jak to się w mówi we Francji. „Rozbieraj się”. Nie mogłam nie zgodzić się z prośbą Humphrey. Po kilku sekundach byłam gotowa rozpocząć pokaz mojego „ot-lumpeksu”. Propozycja numer jeden. Disco ponad wszystko. Biała koszula. Świecące złote spodnie dzwony. I peruka. Afro. Loża modowych szyderczyń pokazała kciuki w dół. Propozycja numer dwa. Styl na techno syrenę prosto z śmietnika współczesności okraszony srebrnymi butami na przeogromnym koturnie. „Nuda”. A jak Anal mówi, że nuda, to naprawdę była nuda. Propozycja numer trzy. Tylko Ory otworzyła szeroko oczy. W sumie nie wiem dlaczego. Bo była to czarna sukienka ciotki klotki zza miedzy. I propozycja numer cztery. „Super”. To Humphrey. „Jupi!!!” To reakcja Ory. „Ja pierdolę, ale blaza”. A to Anal. A ta „blaza” to ciemno bordowa sukienka bez rękawów, wisząca z gracją i dystynkcją na mojej delikatnej szyi oraz sięgająca do moich nieco kościstych kolan. I tak ubrana w tą blazę mogła wraz z dziewczynami ruszać w miasto. A propos dziewczyn, co do ich kreacji, to były one dość podobne do mojej bordowej sukienki. Humprey założyła zwiewną białą sukienę na cieniutkich ramiączkach. Przy sprawnym wzroku można było zauważyć jej sutki, wprost idealne sutki w istocie. Ory przyodziała sukienkę żółtą i bez ramiączek. A Anal czarną z tylko jednym rękawem na jej lewej ręce, bo przecież nie można zasłaniać swoich kolorowych ozdóbek w postaci tatuaży, prawda? Jeszcze tylko jakiś fajny makijaż, seksi szpileczki i mała torebeczka na cenciaki w rękę, i tak wystylizowane mogłyśmy opuścić nasz kochany burdel, zmierzając w stronę centrum tego dzikiego miasta. Po raz drugi zresztą. Po raz drugi bez Jimmiego, którego szczerze mówiąc dawno nie widziałam…


Wieczór. Ulice Los Angeles. Piękne świecące się ulice Los Angeles. I my. Nasza seksowna i zaiste kłopotliwa czwórka. W tym aucie. W tym czerwonym kubańskim cabrio. No wyglądałyśmy wspaniale. Stylówka była. I nie ma co do żadnych wątpliwości. Nawet jakiś dziadek po czterdziestce zatrąbił na nas. Choć może nie podobał się manewr Anal, bo to ona zasiadła z kierownicą. Zajechałyśmy pod jakiś przypadkowy klub. Z zewnątrz wydawał się być fajny. Wchodzimy do niego bez żadne problemu, rzecz jasna. A tam tłum ludzi, rzecz jasna. I głośna muzyka. Rzecz jasna. „Poczekajcie tu, zobaczę czy gdzieś jest wolny stolik czy coś”. Humphrey ruszyła na poszukiwania naszej ewentualnej oazy, a my ruszyłyśmy na parkiet trochę potańczyć. Trzeba w końcu kiedyś wyzwalać się z siebie to nieokiełznane, a zarazem nieco skrępowane zwierzę parkietu.
 
Po dwóch tańcach, Humphrey wróciła do nas i powiedziała byśmy za nią poszły. Spodziewałyśmy się, że chodzi o upragnione przez nas wolne miejsce, jednak pokazała nam coś, a dokładniej to kogoś zupełnie innego, niż tego oczekiwałyśmy. „Patrzcie na to”. Wskazała na faceta. A facet jak facet. Był całkiem przystojny. Gadał z jakimś innym, równie przystojnym facetem. Na pierwszy rzut oka nie wiedziałam o co może chodzić Humphrey, jednak po wnikliwszej obserwacji, dojrzałam w tylnej kieszeni jego spodni portfel. I chyba dotarło do mnie, o co może chodzić naszej czarnoskórej koleżance. Skąd inąd te myśli były bardzo rasistowskie. Czarna dziewoja i kradzież. Po prostu synonimy, prawda? Dla mnie jednak nie, ale cóż poradzić, zachowała się jak zachowała i tu żadne stereotypy nie wchodzą w grę. „Potrzebujemy trochę grosza, prawda?” Wiedziałyśmy już co się szykuje. Będzie niebezpiecznie. Będą wybuchy. I będzie ucieczka przed policją lub, jak w filmie z bardzo okrojonym budżetem, ochroniarzami klubu. Dlatego postanowiłyśmy nie angażować się w eskapadę Humphrey i grzecznie stanąć kącie, oczekując na ewentualny nieprzychylny rozwój zdarzeń. Hummy z lekkością gazeli, cokolwiek to znaczy, podeszła do pary przystojniaków i zaczęła z nimi rozmawiać. Nie wiem o czym. Ni stąd, ni zowąd, jeden z facetów odszedł, pewnie poszedł po drinka albo do kibelka, a Humphrey zaczęła się subtelnie przymilać się do pozostającego przy jej boku chłopaka. Tuli tuli, kizi mizi, uśmieszki i błyszczące z zauroczenia oczy. Mijały kolejne słodko pierdzące minuty i stało się to, co miało się stać. Humphrey pocałowała seksownego nieznajomego. Najwidoczniej tak dobrze całuje, że chłopak nawet nie poczuł jak w miedzy czasie dziewczyna chwyciła wystający z jego tylnej kieszeni portfel, chowając go… chyba między pośladki, ale nie jestem tego całkowicie pewna. Pocałunek się skończył, a Humphrey czym prędzej podziękowała uroczemu mężczyźnie za mile spędzone kilka minut i przybiegła do nas. „Mam dziewczyny! Mam!” Hummy wydała się być bardzo zadowolona ze swojego występku, dlatego nie przerywałyśmy jej tej chwili triumfu. Została jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia. Uciekać z tego klubu zanim przystojniak skapnie się, że nie ma swojego portfela. Długie nogi za pas. Wyjście z klubu. Wsiad do samochodu. Radio. A w radiu „Trouble” Neon Jungle. I jechać. I nie oglądać się za siebie.

 

Gdy już miałyśmy kaskę, w papierze oczywiście, bo kartami płatniczymi gardzimy jak mało kto, poszłyśmy na hamburgery, do jakiegoś stylowego baru, niczym z teledysku Cee Lo Green’a „Fuck You”. Fajny był ten teledysk. Tak samo jak i bar. A hamburgery były przeciętne. Co nie zmienia faktu, że w takim towarzystwie, wszystko staje się fajne. I tak w sumie skończył się ten dzień. Nad ranem wróciłyśmy do domu i nawet Mama Tornado tego nie zauważyła. Ha Ha! Osiągnięcie życia zaiste!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz